Pamiętacie żywą legendę argentyńskiej piłki nożnej i reprezentanta tego kraju, Diego Maradonę? Oczywiście, że tak, ten facet był przez długi czas uznawany za jednego z najlepszych piłkarz w historii piłki nożnej, tuż za brazylijską legendą, Pele. Argentyna zawsze była nacją obfitującą w doskonałych piłkarzy, a od czasu Maradony, który jest w swojej ojczyźnie zupełnie zasłużenie uznawany za bohatera narodowego jego następcami obwoływano co raz to innych piłkarzy. Jakkolwiek żadnemu z nich nie udało się dorównać kunsztem i osiągnięciami na niwie klubowej i reprezentacyjnej (wyjątkiem jest Leo Messi) to wśród piłkarzy „ochrzczonych” swego czasu następcami Diego Maradony widniało nazwisko nieco zapomnianego już piłkarza – Javier Saviola.
Na stulecie istnienia FIFA, w 2014 roku, Pele, uznawany za najlepszego piłkarza w historii futbolu sporządził własną listę najlepszych według niego piłkarzy. Włodarze organizacji chcieli, aby z okazji stu lat istnienia jej międzynarodowych struktur ten legendarny Brazylijczyk wybrał stu najlepiej według niego rokujących zawodników. Pele po długim wahaniu się postanowił rozszerzyć swoją listę o kolejnych dwudziestu pięciu, doskonale rokujących według niego „kopaczy”. Wśród nich znalazł się właśnie Javier Saviola. Ba! Biorąc pod uwagę jego ówczesną dyspozycję szokiem raczej byłoby, gdyby Pele nie uwzględnił „Małego Królika” w swoim notesie.
Co ciekawe, brazylijską ikonę piłki nożnej krytykowano za to, że wrzucił on na swoja listę takich piłkarzy, jak El Hadji Dioufa czy egzotycznego Koreańczyka, Hong Myung-bo. Nawet niektórzy kompani Pelego z boiska skrytykowali go za te kandydatury. Należy tutaj dodać, że pierwotnie sto nazwisk miało składać się po połowie z emerytowanych już piłkarzy i z tych, którzy według Pelego rozwiną skrzydła w przyszłości.
W momencie tworzenia listy przez Pelego Javier Saviola miał 22 lata i właśnie kończył, jakże udany, swój trzeci już sezon w zasłużonym hiszpańskim klubie, FC Barcelona. Ciekawostką jest, że Javier Saviola był najmłodszym zawodnikiem na liście sporządzonej przez brazylijskiego gwiazdora, jednak nikt nie miał o to pretensji – Saviola był już w Hiszpanii i na świecie znaną marką i bardzo bramkostrzelnym napastnikiem. Jego spryt i technika pozwoliły uznać go przez Pelego za doskonały talent, który podbije stadiony świata.
Światowe media pilnie analizowały listę Pelego ze 125 piłkarzami. Legendarny Brazylijczyk był krytykowany za włączenie na nią takich argentyńskich reprezentantów, jak Juan Sebastian Veron czy Hernan Crespo, ale nikt nie miał do niego pretensji za umieszczenia na liście właśnie Savioli, który nosił pieszczotliwą ksywkę boiskową „Mały Królik” – z racji jego sprytu i mobilności właśnie. Czas pokazał, że Hernan Crespo i Juan Sebastian Veron mieli o wiele bardziej udaną karierę, podczas gdy w przypadku Savioli coś chyba poszło nie tak…
W momencie sporządzania listy przez Pelego, we wczesnych latach nowego tysiąclecia, Javier Saviola był namaszczony na bycie wielkim piłkarzem, właśnie „nowym Maradoną”. Aby zrozumieć dlaczego „Mały Królik” był swego czasu uznawany za jednego z najlepszych piłkarzy na świecie należy cofnąć się do początków jego błyskawicznie przebiegającej kariery.
Javier Saviola po raz pierwszy dał się poznać szerzej, kiedy jako 16-letni zawodnik wzbudził furorę bramkostrzelnością w swojej ówczesnej drużynie – argentyńskim River Plate. „Mały Królik” debiutował w trykocie klubu w 1998 roku. Spędził w szeregach tej zasłużonej argentyńskiej drużyny trzy obfitujące w sukcesy sezony – jego ówczesny klub zdobył dwa tytuły mistrzowskie. Już w 1999 roku Javier Saviola zdobył tytuł Piłkarza Roku Ameryki Południowej, co poskutkowało jego transferem do legendarnej FC Barcelona. „Mały Królik” trafił tam w 2001 roku.
W momencie przechodzenia do tego zasłużonego hiszpańskiego klubu Saviola był porównywany z innym doskonałym piłkarzem, Anglikiem Michaelem Owenem. Obaj panowie byli boiskowymi mikrusami (Saviola ma zaledwie 168 cm wzrostu) i obaj jednocześnie jawili się, jako maszyny do seryjnego zdobywania bramek dla swoich zespołów. Anglik został w Liverpool FC przez osiem, w większości udanych sezonów, podczas gdy Saviola wykorzystał okazję, jaka mu się nadarzyła i przeszedł właśnie do hiszpańskiego hegemona. Przez jakiś czas ten ruch mu się opłacał.
W FC Barcelona „Mały Królik” stworzył świetny duet snajperski z doskonałym holenderskim reprezentantem, Patrickiem Kluivertem. Javier Saviola miał pełne zaufanie sztabu trenerskiego i kolegów z boiska, a dzięki swojemu talentowi w ciągu trzech sezonów w Barcelonie uciułał 44 gole.
Skuteczność tego niskiego argentyńskiego objawienia piłkarskiego była tym bardziej godna podziwu, że w ciągu tych trzech lat musiał on zdobyć przychylność aż trzech różnych trenerów FC Barcelona. Niestety, jak czas pokazał kariera „Małego Królika” gwałtownie się załamała i w zasadzie Argentyńczyk już nigdy nie pojawił się w jakimkolwiek zestawieniu piłkarzy rokujących nadzieję na wielką karierę, a miał zaledwie 22 lata!.
Traf chciał, że dokładnie tydzień po opublikowaniu listy 100 najlepszych zawodników przez FIFA, Saviola zmarnował stuprocentową sytuację w meczu Barcelony z Celtikiem Glasgow. Mało tego, spokojny raczej Argentyńczyk został odesłany z czerwoną kartą z boiska, ponieważ w brutalny sposób kopnął Alana Thompsona. Ten na dodatek strzelił późnej zwycięską dla Celtiku bramkę. Szkocka drużyna miała dosyć łatwe zadanie, ponieważ przed wygnaniem Savioli z boiska Barcelona była już i tak osłabiona odesłaniem przez sędziego na ławkę jego kolegi, Thiago Motty. Barcelona przegrała rywalizację o Puchar UEFA – w meczu rewanżowym nie udało się jej zawodnikom (w tym Ronaldinho) strzelić bramki Celtikowi.
A co z samym Javierem Saviolą? No cóż, jego kariera załamała się jakoś wyjątkowo niefortunnie po tym meczu…
Pomimo tego, że „Mały Królik” był jeszcze bardzo młodym piłkarzem (miał 22 lata) i jego kariera nabierała rozpędu, coś poszło nie tak i zawodnik tak chętnie określany mianem „nowego Maradony” znacznie obniżył loty w klubie, jak i w reprezentacji Argentyny. Summa summarum dwa sezony pomiędzy latami 2004 a 2006 ten utalentowany argentyński piłkarz spędził na wypożyczeniu ze swojego klubu. Trafił początkowo z Barcelony do francuskiego AS Monaco, by potem powrócić do Hiszpanii i znaleźć angaż w FC Sevilla. Tam nie błyszczał jakoś wyjątkowo, ale z tym klubem udało mu się zdobyć Puchar UEFA i tym samym uzyskać powołanie do reprezentacji Argentyny na Mistrzostwa Świata 2006 w Niemczech.
Po pobycie w hiszpańskiej FC Sevilla „Mały Królik” powrócił z wypożyczenia do FC Barcelona. Był to jednak już jego łabędzi śpiew jako zawodnika tego klubu. Javier Saviola nie był w stanie wygrać rywalizacji ze świetnym trio klubowych napastników: Ronaldinho, Leo Messim oraz Samuelem Eto’o. „Mały Królik” wystąpił w zaledwie pięciu meczach w koszulce FC Barcelona, po czym jej trykot zamienił na strój jej arcyrywala, Realu Madryt. Trafił do klubu z Madrytu w 2007 roku na zasadzie wolnego transferu.
Wielkim zwolennikiem talentu zakurzonego nieco, ale nadal zwinnego Argentyńczyka był ówczesny trener Realu Madryt, Berndt Schuster. Mocno wierzył on w jego umiejętności i chciał dać mu szansę na odbudowanie swojej podłamanej kariery. No i jak wyszło? Fatalnie.
Okazało się, że w barwach Realu Madryt Javier Saviola wystąpił w jeszcze mniejszej liczbie meczy, niż w FC Barcelona – tutaj także nie udało mu się wygryźć równie doskonałych zawodników ofensywnych Realu – Raula, Robinho oraz Ruuda van Nistelrooya. Co więcej, „Mały Królik” przegrywał rywalizację nawet z mniej znanymi od siebie zawodnikami tego klubu i w zasadzie walczył o miejsce… na ławce rezerwowych.
Tym samym 27-letni wówczas, nadal sprawny i w kwiecie wieku Javier Saviola, rozżalony brakiem regularnej gry trafił w 2009 roku do portugalskiej Benifiki Lizbona. Tutaj udało mu się nieco odbudować swoją reputację doskonałego napastnika – w 69 meczach dla Benfiki „Mały Królik” zdobył 24 bramki. I pomimo znaków na niebie i ziemi, że talent „nowego Maradony” został nieco odkurzony, cały świat miał wrażenie, że jest to już jego zjazd z piłkarskiego piedestału. I to po równi pochyłej.
Javier Saviola opuścił Benfikę Lizbona w 2012 roku i w ciągu czterech kolejnych sezonów trafiał do czterech różnych klubów. Były to: hiszpańska Malaga FC, grecki Olympiakos, włoska Verona i finalnie ponownie River Plate. W swoim pierwszym-ostatnim klubie „Mały Królik” nie zdobył niestety żadnej bramki, pomimo tego, że miał do tego okazję w trzynastu meczach.
Summa summarum Javier Saviola, człowiek, którego realnie swego czasu ochrzczono mianem „nowego Maradony” zakończył zawodową karierę piłkarską w wieku 34 lat.
Aha, wiecie co „Mały Królik” robi teraz? Gra w piłkę, nadal niejako zawodowo, tyle że rywalizuje na zasadach futsalowych i harata gałę na hali. Jeżeli po lekturze tego wpisu macie wrażenia, że los nie był dla Savioli przychylny i że zasługiwał na więcej pomyślcie, jak ma się czuć sam „Mały Królik” – człowiek, którego zrównywano przez nikłą chwilę z jego legendarnym ziomkiem, Diego Maradoną.